Przejdź do głównej zawartości

"Święta rodziców po stracie"



Witam Was kochane! Dawno nie pisałam wpisu od siebie. Chciałam poruszyć dziś temat przeżycia czy też celebrowania Świąt rodziców po stracie swoich dzieci. Powinnam ten wpis umieścić może wcześniej, ale same wiecie jakie niespodzianki mi się przytrafiły przed Świętami co uniemożliwiły mi trochę funkcjonowanie. Wiadomo, że każdy szuka sposobu na siebie i na swoje świętowanie. Inni mają potrzebę ucieczki od reszty rodziny, drudzy wręcz przeciwnie chcą zostać otoczeni opieką w gronie najbliższych. Ja napiszę o tym jak to wygląda u mnie. Wydawać by się mogło, że Święta te będą przedstawione w świetle smutku, no bo jak się cieszyć gdy masz świadomość tego właśnie, ile Twoje dzieciątko miałoby lat w chwili obecnej a tak naprawdę go nie ma i pozostaje Ci tylko wyobraźnia i puste miejsce zaraz obok Twojego partnera. W moim wypadku najgorsze były pierwsze Święta zaraz po śmierci Miłosza. Planowaliśmy wtedy na nie jego chrzest. Przepłakałam wtedy każdy wieczór. Nie docierało to do mnie, że zamiast obejmować wtedy swoje 5 miesięczne dziecko muszę chodzić na cmentarz. W głębi duszy czułam, że nie mogę zostać z tym sama i pragnęłam ucieczki do mojej rodziny gdzie moje rodzeństwo również posiada dzieci. Wydawać się to może abstrakcyjne no bo jak możesz uciekać tam gdzie są dzieci?! Jak już pisałam wcześniej, jest to kwestia indywidualnego podejścia. Dziś po rozmowach z psychologiem wiem, że to było najlepsze rozwiązanie co pozwala mi dziś na normalne funkcjonowanie. W chwili obecnej minęły drugie Święta bez mojego synka i widzę znaczną poprawę. Zauważyłam, że potrafię panować nad swoimi emocjami i dużo sobie tłumaczyć. Mogę śmiało napisać, że czas pozwala nam na zaakceptowanie sytuacji, w której się znajdujemy. Jak to wygląda dziś? W wigilię pojechałam do swojego dziecka, zawiozłam mu prezent od nas rodziców czyli dużego misia, od dziadków bałwanka. Połamałam się z nim opłatkiem, posiedziałam z nim chwilę mimo ulewy deszczu, który mi nie był straszny. Poleciały mi łzy ale nie był to płacz jak rok temu. Były to jedynie łzy z takiej bezsilności, że go nie ma. Po chwili się ogarnęłam, życzyłam mu tam gdzie jest Wesołych Świąt i żeby wiedział, że go bardzo kochamy tutaj i tęsknimy. Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy szykować się do Wigilii u moich rodziców. Śpiewaliśmy z mężem kolędy, śmialiśmy się. Obiecaliśmy sobie, że nie dopuścimy do sytuacji, gdzie będziemy smutni czy będziemy płakać. Stało się jak się stało, czasu nie cofniemy, jedynie możemy akceptować to co się stało. Pierwszy dzień świąt i drugi spędziliśmy z naszymi rodzinami, gdzie są dzieciaki. Przede wszystkim to musimy sobie powtarzać, że naszą tragedią nie możemy obarczać innych. I to też nie jest tak, że jest super kolorowo i nas to nie rusza. Owszem, rusza ale mimo tego nie chcemy się zamknąć w sobie i uciekać od nich. Spokojnie, przyjdzie czas i na nas, że powiększymy rodzinkę. Kolejna rzecz, którą chciałam poruszyć to życzenia. No właśnie. Czy też ciągle słyszycie, że każdy czeka na to byś w nadchodzącym roku była w ciąży? W sumie to nie ma w tym nic złego bo nikt nie ma nic złego na myśli. Ale trzeba potrafić odróżnić te szczere intencje od tych “udawanych” Moi najblizsi wiedzą, jakie mam plany w nadchodzącym roku i mimo że w głębi duszy życzą nam rodzeństwa dla Miłosza to nie powtarzają tego na każdym kroku. A co jeśli ktoś się zrazi i dzieci mieć nie chce? Wtedy zaczyna nas to drażnić. Proponuję wtedy jednym uchem wpuszczać a drugim wypuszczać. Naprawdę działa. Mam nadzieję, że troszkę mogłam pomóc i podpowiedzieć na przyszłość a przy okazji pokazać, że wcale te Święta tak źle nie muszą wyglądać. 💋



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"kocham i tęsknię" - historia Ani, mama wspaniałego aniołka Jasia!

Był maj okres spóźnial się już dobry tydzień ale to przecież nic takiego zawsze się spóźniał. "Przecież nie jestem w ciąży" pomyślałam ale dla własnego spokoju zrobię test... Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam na teście 2 piękne czerwone kreseczki pomyślałam "przecież Anka zawsze o tym marzylaś" ale jak to teraz już?! Za 9 miesięcy mam być mama?! To był cudowny czas to pierwsze usg gdzie było widać mała 3mm kropkę wgl nie podobna do człowieka, pięknie bijące serduszko. Tygodnie mijały, brzuchol rósł a ja czułam się idealnie. Ciąża przebiegała idealnie książkowo, zero jakich kolwiek dolegliwości tylko kilogramy leciały do góry jeden za drugim.. Nadeszła zima a termin porodu był coraz bliżej i bliżej. Ostatnia wizyta u ginekologa i jego słowa "jak do poniedziałku nic się nie będzie dziać zgłosić się do szpitala" okej więc czekamy spakowani jeden dzień drugi i nic... Nadszedł upragniony poniedziałek 16 stycznia od 5 rano zaczął mnie boleć brzuch t

Niemożliwe? A jednak

Cześć! Zacznę od siebie. Nazywam się Magda i jestem mamą tego przepięknego aniołka Miłoszka, którego widzicie na zdjęciu i dziś skończyłby 15 miesięcy. 3 września 2017 roku dołączyliśmy z mężem do grona aniołkowych rodziców ale zanim do tego dojdziemy zacznę od początku. 10 grudnia 2016 roku dowiedzieliśmy się o ciąży, która była nieplanowana. Wiecie, niby człowiek jest świadomy ale jednocześnie zaskoczony, że udało Nam się to w tym czasie w którym się zupełnie nie spodziewaliśmy. Początkowo były to łzy i strach w trosce o naszą przyszłość lecz dopiero po czasie ukazała się radość, która nie trwała długo. Od 7 tygodnia do 14 włącznie miałam ciąże zagrożoną. W 12 tygodniu trwania ciąży dowiedzieliśmy się o płci. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli synka. Początkowo byłam zawiedziona tą informacją, ponieważ liczyłam na dziewczynkę dopiero po chwili sobie pomyślałam: "Dziewczyno, co Ty pleciesz?! Ciesz się, że Wasz maluch rośnie zdrowo!" Mój mąż był wniebowzięty faktem o ch

"Cisza, której nigdy nie zapomnę.." historia Agaty

W wieku 16 lat zaszłam w pierwszą ciążę. Strach był ogromny, bo nie wiedziałam jak bliscy zareagują. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy przyjęli to bardzo dobrze . Dostałam dużo wsparcia i pomocy. Ciążę znosiłam dobrze, do 15. tygodnia zdarzyły mi się tylko typowe dolegliwości jak np. wymioty. Tygodnie szybko mijały, brzuszek pięknie rósł. W 21 tyg. ciąży dostałam skurczy i odeszły mi wody. Zadzwoniłam na pogotowie. Dyspozytorka z pogotowia nie wierzyła mi, że zaczęłam rodzić, dopytywała czy aby na pewno mam skurcze, czy nie panikuję za wcześnie. Na przyjazd pogotowia czekałam godzinę. Najdłużej trwającą godzinę w moim życiu. Zabrano mnie do szpitala, ale poród zaczął się już w karetce. Lekarz nie okazał mi większego zainteresowania, nie asystował podczas parcia. Moja mama przejęła niejako jego rolę, bo stale sprawdzała postęp porodu i to ona powiedziała mu, że dziecko jest już na świecie. Zapanowała cisza. Cisza, której nigdy nie zapomnę. Nie usłyszałam płaczu, ani tchnienia mojej cór