Przejdź do głównej zawartości

"kocham i tęsknię" - historia Ani, mama wspaniałego aniołka Jasia!


Był maj okres spóźnial się już dobry tydzień ale to przecież nic takiego zawsze się spóźniał. "Przecież nie jestem w ciąży" pomyślałam ale dla własnego spokoju zrobię test... Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam na teście 2 piękne czerwone kreseczki pomyślałam "przecież Anka zawsze o tym marzylaś" ale jak to teraz już?! Za 9 miesięcy mam być mama?!

To był cudowny czas to pierwsze usg gdzie było widać mała 3mm kropkę wgl nie podobna do człowieka, pięknie bijące serduszko. Tygodnie mijały, brzuchol rósł a ja czułam się idealnie. Ciąża przebiegała idealnie książkowo, zero jakich kolwiek dolegliwości tylko kilogramy leciały do góry jeden za drugim.. Nadeszła zima a termin porodu był coraz bliżej i bliżej.
Ostatnia wizyta u ginekologa i jego słowa "jak do poniedziałku nic się nie będzie dziać zgłosić się do szpitala" okej więc czekamy spakowani jeden dzień drugi i nic...

Nadszedł upragniony poniedziałek 16 stycznia od 5 rano zaczął mnie boleć brzuch to przecież normalne przecież się stresuję... Wstałam, wzięłam prysznic a brzuch jak bolał tak boli a może nawet trochu bardziej napisałam mamie sms'a "mamo nie denerwuj się ale to chyba już...". Mama zadzwoniła do taty a on w trybie natychmiastowym zwolnił się z pracy i przyjechał, czekamy na mamę a ona oczywiście jeszcze do piekarni po rogaliczki, wkoncu przyjechała no to jedziemy! W drodze do szpitala czułam że brzuch boli coraz mocniej ale jeszcze nie panikowalam (jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka). Wchodzę na porodówke a tam bardzo miła pani położna pyta co się dzieje to ja z uśmiechem od ucha mówię "chyba rodze!" na to pani "że wgl tego po mnie nie widać!" No to zrobiła ze mną wywiad, kazała się przebrać, zrobiła ktg na którym nie było widać skurczy "ale jak to przeciez boli coraz bardziej...". Nic kazali czekać, położyłam się na sali ale po dwóch godzinach już nie było mi do śmiechu ból był tak niesamowity... Przyszedł lekarz rozwarcie na może 1 cm ale dziecko duże ponad 4 kilo rano cesarka, myślę "jak to rano...nie wytrzymam do rana". Bóle się nasilaly wkoncu decyzja tniemy teraz, ledwo doszłam na salę porodową. I od tego momentu zaczął się najgorszy czas w moim życiu...


Znieczulenie szybko zaczęło działać a ja poczułam tak niesamowita ulgę oczywiście było mi słabo, nie dobrze i nie wiedziałam co się ze mną dzieje pamiętam wszystko jak przez mgle...było mega głośno. Jest! Lekarz pokazał mi go na mikromini sekundę, uśmiechnęłam się, nawet nie zwróciłam uwagi że przecież nie płakał... Nagle na sali zrobiło się cicho. Za chwilę przybiegla położna daje mi jakieś papiery do podpisania mówi że mały jest w ciężkim stanie potrzebne są papiery żeby przywieźć go do innego szpitala a do mnie kompletnie nic nie docierało podpisywałam jak leciało... Przewiezli mnie na salę poporodowa przyszła położna mówi " mały jest w bardzo ciężkim stanie czy chce pani go ochrznic?" bez zastanowienia odpowiadam że tak (dalej nic do mnie nie dociera) "ma pani imię wybrane?" "tak... Jan..." i poszła. Pamiętam jak wszyscy przyszli cali zapłakani mama mówiła że wszystko będzie dobrze "ale co? Przecież musi być dobrze nie ma innej opcji zdarzaja się różne rzeczy" myślałam... Wkoncu zostałam sama z jakąś Panią na sali z małą córeczka pamiętam patrzyłam na nich i płakałam.. Dostałam zdjęcie Jasia na telefon był podpięty pod miliony kabelkow, stan był krytyczny... Ja też czułam się z każdym dniem gorzej ale to przeciez normalne po cesarce nie dawałam tego po sobie poznać bo przecież muszę jechać do mojego Jasia! Wyniki krwi wyszły tragiczne stan zapalny w organizmie nerki przestają pracować tak jak powinny, chciałam wyjść do domu a przewiezli mnie do innego szpitala tego samego gdzie był Jaś.. Nie ważne że w szpitalu ważne że mamy do siebie kawałek z oddziału nefrologi na oiom noworodków był kawałek..

Tego czwartku nie zapomnę do końca życia czekaliśmy na przyjęcie mnie na oddział tak bardzo chciałam iść do niego zobaczyć go pierwszy raz, ale w głębi tak strasznie się bałam... Wchodząc na oiom noworodków trzeba było umyć ręce przejść  przez jedne drzwi i iść kawałek korytarzem, wpuszczali tylko po 2 osoby stanęłam pod drzwiami i widziałam go z daleka tak strasznie się cieszyłam że go zobaczę a serce tak szybko było... Wchodzimy, był taki malutki, taki bezbronny, leżał podpięty pod milion kabelków, wszystko piszczało pipkało....Powiedzieli mi że mam coś do niego powiedzieć że napewno mnie słyszy a ja nie umiałam wydusić z siebie żadnego słowa stałam i płakałam  nad nim bo widziałam jak bardzo cierpi miałam ochotę wszystko z niego zdjąć przytulic i wziąć do domu... Powiedzieli ze mogę dotknąć jego stopki bo tylko to było wolne od kabelkow... Dotknęłam a jego małe paluszki się słodko odsunely...





Minął piątek stan się nie zmieniał... Mogliśmy wchodzić do niego tylko na kilka minut każdy chciał z nim spędzić choć trochę czasu porozmawiać z nim... Wszyscy doczekali się swojego dnia babci i dziadka pomimo jego stanu spędziliśmy go radośnie w szpitalu przy nim... W niedzielę poszliśmy do niego wieczorem było późno więc bylismy tylko chwilę, gdybym wtedy wiedziała że to będzie ostatni raz...

Poniedziałek pamiętam każda sekundę z tego dnia... Od samego rana nie mogłam doczekać się aż go zobaczę najchętniej poszłabym z samego rana i siedziała tam do nocy albo wogole nie zostawialabym go. Mieliśmy iść do niego o 10.40 ale ze Łukasz z Agnieszką się spóźnili poszliśmy godzinę później w między czasie dostaliśmy telefon od pielęgniarki że mamy iść na oddział bo mały był jakiś niestabilny w nocy.. Wchodzimy na oddział uśmiechamy się, myjemy ręce, otwieramy drzwi, idzie ordynator widzimy że patrzy na nas pewnie powie co i jak zawsze tak mówił ale nie tym razem, miał dziwna minę popatrzył na nas i powiedział "miałem właśnie do pani iść... Państwa syn zmarł" nigdy przenigdy nie zapomnę jego głosu... Ale jak to?! Przecież no?! No jak?! Przecież wczoraj było dobrze... Poszliśmy do pokoju dla gości, przyszła pielęgniarka zapytać się czy chcemy się z nim pożegnać...Zadzwonilismy do rodziców że mają przyjechać bo Jasio zmarł..

Czekając na wszystkich poszliśmy do niego już nie było miliona kabelkow był tylko on pod biała pieluszka... Nie zapomnę nigdy tego widoku jak odsloniliśmy pieluszke, przyszła pielęgniarka zapytała czy chce go race, zawinela go w biały reczniczek i dała mi go na ręce... Był taki idealny, taki mały, taki mój, taki nasz... Mieliśmy czas żeby pożegnać się z nim sami w między czasie przyjechali dziadkowie wszyscy mogli się z nim pożegnać dać buziaka w czułko... Co robić dalej przecież nie to było w planie nie tak miało być... Trzeba było załatwić akt zgonu ale przecież nawet jeszcze nie zdążyliśmy wyrobić aktu urodzenia..

Widoku białej trumienki nie da się zapomnieć bo przecież nie tak miało być miało być białe łóżeczko a nie mała biała trumienka... Minęły dwa lata a tamtych chwil, zapachów, słów nie da się zapomnieć... Chodząc do Jasia na cmentarz zawsze mam łzy w oczach ale zawsze też z uśmiechem na twarzy wszyscy mówimy na przywitanie "cześć Jasiu" a na pożegnanie "kocham i tęsknię" głośno z nim rozmawiamy, wiemy że jest między nami i że patrzy... Do końca życia nie zapomnę tamtych wydarzeń ale wiem też że stało się dobrze nie wyobrażam sobie jakby to jego maleńkie ciałko musiało dalej tak cierpieć jak wtedy a teraz wiem że jest szczęśliwy że biega z wszystkimi małymi aniołkami... Przyjdzie czas ze się zobaczymy i juz zawsze będziemy razem...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niemożliwe? A jednak

Cześć! Zacznę od siebie. Nazywam się Magda i jestem mamą tego przepięknego aniołka Miłoszka, którego widzicie na zdjęciu i dziś skończyłby 15 miesięcy. 3 września 2017 roku dołączyliśmy z mężem do grona aniołkowych rodziców ale zanim do tego dojdziemy zacznę od początku. 10 grudnia 2016 roku dowiedzieliśmy się o ciąży, która była nieplanowana. Wiecie, niby człowiek jest świadomy ale jednocześnie zaskoczony, że udało Nam się to w tym czasie w którym się zupełnie nie spodziewaliśmy. Początkowo były to łzy i strach w trosce o naszą przyszłość lecz dopiero po czasie ukazała się radość, która nie trwała długo. Od 7 tygodnia do 14 włącznie miałam ciąże zagrożoną. W 12 tygodniu trwania ciąży dowiedzieliśmy się o płci. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli synka. Początkowo byłam zawiedziona tą informacją, ponieważ liczyłam na dziewczynkę dopiero po chwili sobie pomyślałam: "Dziewczyno, co Ty pleciesz?! Ciesz się, że Wasz maluch rośnie zdrowo!" Mój mąż był wniebowzięty faktem o ch

"Cisza, której nigdy nie zapomnę.." historia Agaty

W wieku 16 lat zaszłam w pierwszą ciążę. Strach był ogromny, bo nie wiedziałam jak bliscy zareagują. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy przyjęli to bardzo dobrze . Dostałam dużo wsparcia i pomocy. Ciążę znosiłam dobrze, do 15. tygodnia zdarzyły mi się tylko typowe dolegliwości jak np. wymioty. Tygodnie szybko mijały, brzuszek pięknie rósł. W 21 tyg. ciąży dostałam skurczy i odeszły mi wody. Zadzwoniłam na pogotowie. Dyspozytorka z pogotowia nie wierzyła mi, że zaczęłam rodzić, dopytywała czy aby na pewno mam skurcze, czy nie panikuję za wcześnie. Na przyjazd pogotowia czekałam godzinę. Najdłużej trwającą godzinę w moim życiu. Zabrano mnie do szpitala, ale poród zaczął się już w karetce. Lekarz nie okazał mi większego zainteresowania, nie asystował podczas parcia. Moja mama przejęła niejako jego rolę, bo stale sprawdzała postęp porodu i to ona powiedziała mu, że dziecko jest już na świecie. Zapanowała cisza. Cisza, której nigdy nie zapomnę. Nie usłyszałam płaczu, ani tchnienia mojej cór