Przejdź do głównej zawartości

"Cisza, której nigdy nie zapomnę.." historia Agaty



W wieku 16 lat zaszłam w pierwszą ciążę. Strach był ogromny, bo nie wiedziałam jak bliscy
zareagują. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy przyjęli to bardzo dobrze . Dostałam dużo
wsparcia i pomocy. Ciążę znosiłam dobrze, do 15. tygodnia zdarzyły mi się tylko typowe
dolegliwości jak np. wymioty. Tygodnie szybko mijały, brzuszek pięknie rósł.
W 21 tyg. ciąży dostałam skurczy i odeszły mi wody. Zadzwoniłam na pogotowie.
Dyspozytorka z pogotowia nie wierzyła mi, że zaczęłam rodzić, dopytywała czy aby na
pewno mam skurcze, czy nie panikuję za wcześnie. Na przyjazd pogotowia czekałam
godzinę. Najdłużej trwającą godzinę w moim życiu. Zabrano mnie do szpitala, ale poród
zaczął się już w karetce. Lekarz nie okazał mi większego zainteresowania, nie asystował
podczas parcia. Moja mama przejęła niejako jego rolę, bo stale sprawdzała postęp porodu i to
ona powiedziała mu, że dziecko jest już na świecie. Zapanowała cisza. Cisza, której nigdy nie
zapomnę. Nie usłyszałam płaczu, ani tchnienia mojej córki. Nie było żadnej reakcji, ruchu.
Urodziłam martwą dziewczynkę, moją córkę. Lekarz wziął ją w ręce, owinął w białą tkaninę i
odwrócił się do mnie plecami. Milczał. Byłam wyczerpana, próbowałam unieść głowę, by coś
zobaczyć, ale ten kazał mi leżeć i uspokoić oddech. Mogłam ją przytulić, wziąć w ramiona
zanim się nią zajęli w karetce, ale tego nie zrobiłam. Byłam w takim szoku i rozpaczy, że nie
wiedziałam, co się ze mną dzieje. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że nie przytuliłam
swojej jedynej córeczki.
Zostałyśmy rozdzielone. Ona owinięta w koc, który był w karetce została zabrana przez
neonatologów na ważenie, ja trafiłam na zabieg łyżeczkowania macicy. Nie zobaczyłam jej
już tej nocy. Każdy wiedział, że jest martwa, ale nikt tego głośno nie komunikował. Padały
porozumiewawcze spojrzenia, krótkie polecenia ,,idziemy ważyć”. Spędziłam noc w sali z
kobietami po porodzie. Kiedy inne matki tuliły swoje dzieci, ja leżałam zwinięta w kłębek.
Zasłaniałam się kołdrą i poduszką, by nie słyszeć płaczu nowo narodzonych dzieci. Moje nie
płakało. Będąc na silnych lekach uspokajających i przeciwbólowych, walcząc ze snem czułam
się nieobecna, całkowicie bezwładna. Leżałam i patrzyłam w sufit, a dookoła słychać było na
przemian płacz dzieci i jakąś aparaturę, płacz dzieci i rozmowy z korytarza. Tej nocy nie
wiedziałam, gdzie jest moje dziecko. Nikt mi nic nie powiedział. Sprawdzano tylko czy śpię,
czy nic mnie nie boli.
Przyczyną poronienia, jak nam w szpitalu powiedziano, był konflikt serologiczny. Mój lekarz
prowadzący ciążę nie zauważył albo nie chciał powiedzieć, że mamy konflikt. Powinnam
przyjmować leki, być pod wnikliwą obserwacją. Takie dzieci rodzą się całe i zdrowe, a nasz
przypadek został z jego strony kompletnie zaniedbany. Trafiłam na lekarza, który całą ciążę
traktował mnie jak rzecz, kolejną z listy. Nic nie mówił o maleństwie, wszystko musiałam od
niego wyciągać. Poszłam do niego z polecenia, ale już wiem, że do niego nie wrócę. Pierwsze
bicie serca usłyszałam w 17/18 tyg. ciąży. Twierdził, że to odpowiedni tydzień na
sprawdzenie serca dziecka. Powinien o wiele wcześniej robić ekg. Byłam na wizycie po
wyjściu ze szpitala, po poronieniu i wtedy równie bez emocji stwierdził, że tak się zdarza, że
jestem zdrowa, będę mieć jeszcze dzieci. Nie oczekuję, by lekarz płakał z pacjentką.
Wystarczyłoby zaledwie uszanowanie, że w takim momencie każda z matek przeżywa stratę,
bez względu na to, ile dziecko miało tygodni czy miesięcy.
Cały pogrzeb, formalności jak np. zarejestrowanie dziecka w urzędzie stanu cywilnego -
organizował mój mąż. Nie byłam w stanie nic zrobić. Nie wiedziałam nawet, jak to wygląda
od strony urzędowej, kto wybiera miejsce na cmentarzu, czy jest msza. Sama wybrałam tylko trumnę. Maleńką, skromną. Ciałko Kornelci zabrał z prosektorium zakład pogrzebowy. Nikt z
nas nie brał w tym udziału. Od tamtej chwili w karetce, kiedy mignęło mi przed oczami
zawiniątko w szpitalnej chuście, nigdy więcej jej nie zobaczyłam. Jej twarzy, rączek. Pogrzeb
odbył się cztery dni od porodu. Nie chciałam oddać trumny z moją córeczką. Mój mąż z
moim tatą musieli mnie trzymać. To pożegnanie rozerwało mi serce, dźwięk piasku
spadającego na trumnę był najokrutniejszy.
Po poronieniu dużo osób pytało mnie i mojego męża gdzie jest dziecko, co się stało.
Mówiliśmy prawdę - że straciliśmy. Gdy się dowiadywali o tym, ucinali rozmowę. Gro
znajomych odwróciło się ode mnie, bo stwierdzili, że jestem psychicznie chora, że za długo
rozpaczam i mówię o mojej stracie. Wiele razy słyszałam ,,zapomnij, to tylko płód, urodzisz
jeszcze gromadkę”. Skąd ludzie mogą wiedzieć, że urodzę gromadkę i co wydarzy się w
moim życiu za 10 lat? Wiele pseudomądrości usłyszałam, które nie pomagały mi w żałobie.
Mówiono mi ,,ogarnij się i idź dalej!”, ,,małolata a zero w niej radości życia”.
Wiele osób naciskało na mnie, że mam się podnieść i zapomnieć o tragedii. Nie mogłam
zapomnieć, wyjść z rozpaczy na rozkaz. Jak matka może zapomnieć o własnym dziecku? Ci,
którzy tego oczekiwali, chyba nie do końca mieli świadomość relacji łączącej matkę z
dzieckiem. Matka nie zapomni. Ten, kto nie przeżył tego, co ja nie zrozumie z jakimi
koszmarami musiałam się mierzyć i mierzę do tej pory. Żyję, bo wiem, że mam teraz swojego
anioła stróża. Gadanie innych jest poza mną.

Komentarze

  1. Kochana, ja wiem co czujesz. Ja poronilam w 18 tyg. Koszmar to mało powiedziane. Szymusia też pochowalam bo nie byłabym w stanie oddać mojego maleństwa do utylizacji. I to nie żaden płód, tylko dzieciątko, które miało ręce nogi, znana była płeć. Ludzie gadali, gadają i będą gadać. I tak jak powiedziałaś, zrozumie ten ból tylko ten kto przejdzie taka tragedię. Mimo wszystko nikomu nie życzę. Trzymaj się kochana, nasze Aniołki się tam pewnie razem bawią i na nas czekają :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"kocham i tęsknię" - historia Ani, mama wspaniałego aniołka Jasia!

Był maj okres spóźnial się już dobry tydzień ale to przecież nic takiego zawsze się spóźniał. "Przecież nie jestem w ciąży" pomyślałam ale dla własnego spokoju zrobię test... Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam na teście 2 piękne czerwone kreseczki pomyślałam "przecież Anka zawsze o tym marzylaś" ale jak to teraz już?! Za 9 miesięcy mam być mama?! To był cudowny czas to pierwsze usg gdzie było widać mała 3mm kropkę wgl nie podobna do człowieka, pięknie bijące serduszko. Tygodnie mijały, brzuchol rósł a ja czułam się idealnie. Ciąża przebiegała idealnie książkowo, zero jakich kolwiek dolegliwości tylko kilogramy leciały do góry jeden za drugim.. Nadeszła zima a termin porodu był coraz bliżej i bliżej. Ostatnia wizyta u ginekologa i jego słowa "jak do poniedziałku nic się nie będzie dziać zgłosić się do szpitala" okej więc czekamy spakowani jeden dzień drugi i nic... Nadszedł upragniony poniedziałek 16 stycznia od 5 rano zaczął mnie boleć brzuch t

Niemożliwe? A jednak

Cześć! Zacznę od siebie. Nazywam się Magda i jestem mamą tego przepięknego aniołka Miłoszka, którego widzicie na zdjęciu i dziś skończyłby 15 miesięcy. 3 września 2017 roku dołączyliśmy z mężem do grona aniołkowych rodziców ale zanim do tego dojdziemy zacznę od początku. 10 grudnia 2016 roku dowiedzieliśmy się o ciąży, która była nieplanowana. Wiecie, niby człowiek jest świadomy ale jednocześnie zaskoczony, że udało Nam się to w tym czasie w którym się zupełnie nie spodziewaliśmy. Początkowo były to łzy i strach w trosce o naszą przyszłość lecz dopiero po czasie ukazała się radość, która nie trwała długo. Od 7 tygodnia do 14 włącznie miałam ciąże zagrożoną. W 12 tygodniu trwania ciąży dowiedzieliśmy się o płci. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli synka. Początkowo byłam zawiedziona tą informacją, ponieważ liczyłam na dziewczynkę dopiero po chwili sobie pomyślałam: "Dziewczyno, co Ty pleciesz?! Ciesz się, że Wasz maluch rośnie zdrowo!" Mój mąż był wniebowzięty faktem o ch