Przejdź do głównej zawartości

"... a ja byłam taka szczęśliwa... " historia Patrycji.


Cześć.
Nazywam się Patrycja. Jestem mamą trójki cudownych dzieciaków i jednego aniołka.
Zostałam poproszona przez Madzię o przedstawienie naszej historii.
Histori o bólu, cierpieniu ale i powrotu do życia. Do normalności po stracie dziecka.


Latem 2015 roku zaszłam w drugą ciążę. W 9tc dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami bliźniaków. Na początku był szok, ale potem ogromna radość.
Ciąża przebiegała prawidłowo.
12tc - szpital, krwiak, krwotok, podejrzenie poronienia. Strach, łzy, 5 dni niepewności czy dzieci żyją...
Dzięki Bogu maluchy mocno się trzymały. Potem odklejające sie łożysko. Leżenie.
Ok 20tc wszystko się unormowało i myślałam, że będzie już tylko pięknie.

W styczniu kupiliśmy bliźniaczy wózek, zaczęliśmy kupować ciuszki. Na początku marca wszystko było już gotowe oprócz łóżeczek, które miał zrobić mój tata. Wtedy nie wiedziałam, że synek dostanie piękne białe łóżeczko, a córeczka skrzyneczke na cmentarz ...

16.03.16 - urodziłam siłami natury w 31tc dwa cudowne maluchy.
Nel - 15:06 , 1660g, 43cm
Maksymilian - 15:07, 1440g , 42cm.

Maksiu w ten sam dzień został przewieziony do Bydgoszczy.
Nelka na drugi dzień do południa.

Leżałam sama na sali. Obok mama tuliła maleńka córeczkę, a ja wyłam w poduszkę. Dostałam nr na intensywną terapię i pozostało mi dzwonienie.

Po dwóch dniach wyszłam ze szpitala i od razu zaczął się maraton dom- szpital, szpital-dom. Mieliśmy ok 100km w jedną stronę.

Pierwszy tydzień bardzo spokojny. Maluszki coraz lepiej sobie radziły. A ja byłam taka szczęśliwa...
Gdy dzieci skończyły tydzień czekała mnie cudowna niespodzianka. Mogłam wziąć Nelke na ręce.
Pamiętam swoje drżące dłonie, bijące szybko serce i łzy w oczach.
Po chwili dostałam maleńkie , cieplutkie zawiniątko. Tuliłam ją i płakałam. Mąż zrobił nam kilka zdjęć. Nie wiedziałam, że to pierwsze i ostatnie nasze wspólne zdjęcia...
Potem przebraliśmy jej pampersa. Była taka malutka i chudziutka. Bałam się ja dotknąć, że zrobię jej krzywdę...

Pani pielęgniarka poinformowała nas , że następnym razem mamy ubrać rozpinane koszule, bo będziemy mogli kangurować dzieci.
Ze szpitala wyleciałam jak na skrzydłach. Dzwoniłam do mamy, teściowej, siostry. Nie mogłam się nacieszyć...

Wtedy nie wiedziałam, że z niecierpliwością czekam na dzień w którym zawalił się nam świat...

26.03.16
Dzień wcześniej wieczorem dzwoniłam do szpitala. Lekarka powiedziała, że możemy już spać spokojnie, bo stan dzieci jest już naprawdę dobry. Mówiła, że nigdy nie dają rodzicom nadziei , ale w tym przypadku jest super... szczęście mnie przepełniało ...

Wielka Sobota. Zjedliśmy śniadanie i w świetnych humorach ruszyliśmy do szpitala. W trakcie jazdy zadzwonił telefon. Zdenerwowana lekarka spytała czy rozmawia z mamą Nel. Powiedziała, że córeczka jest w ciężkim stanie i jest zagrożenie życia. Myślałam, że się przesłyszałam. Mąż przyspieszył i po godzinie byliśmy już w szpitalu.

W sali było pełno ludzi. Nie mogliśmy wejść. Wyszedł lekarz i poinformował nas , że podejrzewają perforacje jelit. Nic nie rozumiałam ...
W końcu mogliśmy wejść. Nelka była bardzo blada. Miała spuchniety brzuszek.
Poinformowali nas , że o 11 przyjedzie karetka i zabierze ją do innego szpitala. O 11 faktycznie przyjechali , ale jej nie wzięli. Mieli dwie reanimacje i nie miałby kto zająć się nasza córeczka...
Transport przełożony na 15:30. Brzuszek zrobił się fioletowy.
Zabrali ją, a my pojechaliśmy za karetka.

Szpital okazał się ogromny. Nie wiedzieliśmy gdzie mamy iść. Najpierw ochrona nas wyrzuciła. Nie można wjeżdżać autem na teren szpitala. Potem przez godzinę szukaliśmy dokąd zabrali Nelke. Nikt nic nie wiedział...

Nasza córeczka trafiła na oiom dziecięcy. Lekarz na wstępie powiedział nam , że jej szansę są zerowe. Ale ja nie wierzyłam. Jednym uchem wpuszczałam, drugim wypuszczałam...
Po chwili zaprowadzili nas na salę.
Byłam w szoku.
Naszej córeczki nie było widać spod tylu kabli. Leciało 15 kroplowek.
Lekarz poinformował nas , że konieczna jest operacja, bo inaczej Nelka umrze...
Operacja się udała o ile można tak powiedzieć... lekarze wyszyli jej jelitka na brzuszek. Mówili, że możliwe, że zaczną się goić. Ale jest gorzej niż myśleli.
Niestety mieli rację...

Wielkanoc spędziliśmy na oiomie. Po powrocie do domu wieczorem dostaliśmy telefon, że mamy przyjechać się pożegnać. Myślałam, że umieram...
Na miejscu mąż zawołał księdza. Modlilismy się razem.
Mieliśmy zostać na noc. Niestety o 23 nas wyprosili. Żegnałam się z nią i nie wiedziałam czy rano ją jeszcze zobaczę. Obiecałam jej, że jak przeżyje zaśpiewam jej piosenkę tą co śpiewałam z jej starszą siostrą jak byli z Maksiem w brzuszku.
Przeżyła...
Po dwóch dniach kolejna operacja. Usunęli jej całe jelitka.
Lekarz mówił, że teraz stan się poprawi, ale nie na długo.
Nie mogłam uwierzyć w to co widzę... nie mogłam uwierzyć, że maleństwo które leży na miejscu mojej córeczki to ona...
Brzuszek rozcięty w pięciu miejscach. Pod żebro wbita gruba rurka. Respirator ustawiony na 100%. Martwica zaczęła wchodzić na rączki i nóżki.
Stałam i plakałam.
Pozwolili mi otworzyć boczną szybę. Dali krzesło. Siedziałam koło mojej maleńkiej, głaskałam ją po główce i trzymałam za rączkę.
Była w śpiączce.
Po kilku dniach doszły wylewy. Wodogłowie. Sepsa uszkodziła jej prawie wszystkie narządy. A martwica zajęła całe stópki i dłonie. Były granatowe.
Jednego dnia była tak spuchnięta, że nie szło jej poznać. Innego tak chudziutka, że wszędzie wystawaly kości.
Rany przestały się goić.
Lekarz potrafił mi powiedzieć "Pani tu tyle nie siedzi i się nie przyzwyczaja , bo ona i tak nie długo umrze"...
"O zaczęła sikać, ale co z tego jak nie ma jelit"
Czy wrzasnąć z drugiego końca sali "Dziecko za godzinę będzie mieć operację, o ile dożyje".

Żyliśmy w koszmarze... koszmarze , który nie długo miał się skończyć. Psychicznie nie dawałam rady. W domu nie chciałam z nikim rozmawiać. Otwierałam jej szafę, dotykałam, wąchałam i przytulałam ciuszki , których nigdy nie miała założyć.
Nie raz miałam ochotę walić głowa w ścianę. Wyć, krzyczeć, walić pięściami w co popadnie.

Lekarze stwierdzili, że zostało już bardzo mało czasu. Postanowiłam sprzedać wózek. Nie mogłam na niego patrzeć.
Przyjechał uśmiechnięty pan. Pytał jak się sprawował,mówił, że jego żona nie długo rodzi a ja starałam się nie wybuchnąć płaczem. Nie wyć z rozpaczy...

12.04.16 ... Miała ubrane różowe skarpetki. Pierwszy raz miała coś ubrane. Bardzo mnie to wzruszyło. Jak zawsze śpiewałam jej piosenki, opowiadalam o Nicolce i plakałam...
Po jakimś czasie mąż przyszedł, że musimy już jechać. Pożegnalam się, wysłałam całusa i obiecałam, że nie długo wrócę.
Wtedy nie wiedziałam, że to ostatni raz. Ostatni raz słyszę jak bije jej serce...

14.04.16 - o godzinie 13:20 nasza księżniczka dołączyła do grona Aniołków.
A mi serce pękło na milion kawałków...

Napisałam jej liścik jak bardzo ją kochamy. Dałam też mężowi. Nie wiem co napisał. Włożyliśmy jej go do rączki.
Ksiądz miał piękne kazanie.
Stałam i cały czas trzymałam ją za rączkę. I patrzyłam na nią tak intensywnie... Nie chce jej nigdy zapomnieć.
Zawsze będzie moja maleńka, kochana córeczka.

Nie wiem jak daliśmy radę przez to przejść.
Strata dziecka jest tak wielkim bólem... Bólem którego nie idzie opisać... I nie zrozumie tego nikt poza rodzicami aniołków.

Żałoba...
Mijają dni... miesiące ...
Staram się żyć, uśmiechać, być silna... dla Nich ... dla Nicolki i Maksia.
Dla Nelki też ... żeby wiedziała, że ma silną mamę.
Czasem mi to wychodzi. Czasem nie.
Bywają chwile,że zamykam się w łazience. Leżę na podłodze skulona i wyję... dławię się płaczem... Nikt nawet nie wie. Bo po co ??
Mam żal do Boga dlaczego mi ją zabrał...
Bywa, że wychodzę z domu o 22-23 i jedę na cmentarz.
Nie ... nie boję się już.
Jak ktoś kiedyś kazałby mi iść w nocy na cmentarz, powiedziałabym ,że jest chyba nienormalny. Prędzej umarłabym ze strachu.
A teraz?? Już nic się nie liczy.
Jestem tylko ja i ONA.

Skrzyneczka którą zrobił dla Niej dziadek zamienia się w pomniczek.
Wybieranie domku dla Niej zajęło mi wiele czasu.
Chciałam, żeby miała pięknie.

Nie raz pod osłoną nocy leżę i tulę się do jej pomniczka.
Do zimnej płyty pod, którą leży cząstka mnie... moja maleńka córeczka.

Kolejne dni, kolejne miesiące...
Dzieci zaczęło przybywać... a mi za każdym razem kraja się serce...
Kazik, Antoś,Dominik,Ola, która zmarła 2 miesiące po Nelce,o której grobik nikt nie dba i nie raz jej sprzątam i kupuję znicze. To takie przykre...
Ania, Agatka, Robercik, bliźniaczki Łucja i Aurelia, Julka, Matylda, Jurek, Grzesiu, Dominik, dwie Lenki, Nikodem i Lilka.
Coś nie do wyobrażenia... ile dzieci ...
Zaczynam dbać o stare zaniedbane grobiki. Nie raz sprzątam, wyrywam chwasty, układam...
To mi sprawia radość... że mogę dać tym zapomnianym dzieciom chociaż małą cząsteczkę tego co ma Nelka.
Nie oceniam... może rodzice nie żyją? Może coś się stało, że nie mogą przychodzić ...
Nasze Aniołkowe przedszkole ...

Pierwszy dzień dziecka.

Pierwszy sen ... w dzień w, którym Maksiu skończył pół roku...
Jestem u nich w pokoju. Przez okno patrzy się na mnie dziewczyna ubrana cała na biało. Nie wiem skąd wiem, że jest Aniołem. Podchodzę do niej a ona się uśmiecha. Mówi, że nie mam płakać, bo Nelka jest szczęśliwa w niebie.
Proszę ,żeby mi ją pokazała... pojawia się z półroczną dziewczynką. Malutka śmieje się głośno i gaworzy. Wygląda jak Nelka. Budzę się w szoku i zaczynam płakać. Ale gdzieś tam w środku czuję spokój.

Październik ... Drugi chrzest Maksia... to wzruszenie, że jest, że żyje...
I ta pustka w sercu, ten ból... bo Ona też powinna mieć chrzest...

Pierwsze Wszystkich Świętych.
A wśród małych grobików rodzice ze złamanymi sercami, z twarzami zalanymi łzami. Ja też płaczę... łzy kapią na zimną płytę... moje serce znowu krwawi...

Potem zima... zaczyna padać śnieg... A ja zawzięcie jeżdżę co 2-3dni z dużą łopatą i odśnieżam alejkę Aniołków.
Kupuję choineczkę, pierwszego Misia na Mikołaja, ciocia Marta kupuje dla Niuni piękne znicze, babcia przynosi laleczkę, bałwanka i Mikołaja.

Pierwsze Boże Narodzenie.
Jesteśmy u teściów. Powstrzymuję się od płaczu. Po kolacji idę położyć Maksia.
Tulę go i płaczę. Zasypiamy...
Śni mi się mój zmarły kuzyn. Mówi, że nie mam płakać i mam cieszyć się życiem, bo on się Nelką opiekuje. Uśmiecha się, ma Nelkę na rękach i ją całuje.
Budzę się i jestem spokojniejsza... że On się nią opiekuje ...

W marcu pierwsze urodzinki...
Organizowanie urodzinek Maksia. A potem na cmentarz ... smutek, łzy... powiązana z radością, że nasz synek cały i zdrowy kończy swój pierwszy roczek.
Mija rok... dalej czuję ból.. ale już umiem z tym żyć... co jakiś czas myślę o kolejnym dziecku. Może by mi ulżyło ? Może jakoś by pomogło stanąć na nogi ...
Maj... chyba się udało. Trzy pozytywne testy. Ale od początku czuję,że coś jest nie tak. Od początku twardnieje cały brzuch ,a kilka dni po spodziewanym okresie krwawienie.
Jadę do szpitala, ale nic już nie ma.
Beta zaczyna spadać.
Jest mi troszkę przykro.

Wtedy utwierdzam się w przekonaniu ,że nie chce kolejnego dziecka. Że to nic nie da. Nie pomoże. Bo nikt mi Nel nie zastąpi.

Pod koniec lipca szok.. jestem w ciąży. Jak.. jak to możliwe... skoro praktycznie nie było sytuacji gdzie coś mogłoby się zdarzyć. A jednak...
Mąż żartuje, że to chyba nie jego.

Ogromne wyrzuty sumienia wobec Nelki, że będzie inne dziecko a jej nie ma.
Płacz na cmentarzu, przepraszanie jej... czuję się jakbym ją zdradziła ...
Nie mogę sobie z tym poradzić do czasu jak słyszę bicie serca.


Z tygodnia na tydzień zaczynam coraz bardziej kochać to maleństwo.
Stres i strach jest ogromny.
W chwilach załamania jadę na cmentarz, płaczę ,żeby Nelka dała mi siły. Żebym jakoś wytrzymała do końca.
Muszę brać leki na uspokojenie.

W marcu kolejne przygotowania do urodzin Maksia i Nelki.
Mam zamówione kwiatki.
Do południa mam jechać na cmentarz... miał być smutek i płacz.
Ale było inaczej...
O 4 rano odeszły mi wody.

16.03.2018r w drugie urodzinki Maksia i Nelki o godzinie 12:20 przyszedł na świat nasz tęczowy synek Alex.
I wszystko się zmieniło...

Ten maluszek pomógł mi stanąć na nogi.
Jest moim szczęściem , moim promyczkiem, moim maleńkim chłopczykiem.
W październiku skończył 7 miesięcy.
Każdego dnia dziękuję Neluni za to , że nam go dała.
Jest jak plasterek, który łapie dwie części i ciągnie do siebie , by złamane serce się zrosło.  

Za każdą aniołkową mamę w specjalny sposób trzymam kciuki, aby im się udało i mogły cieszyć się swoimi tęczowymi malenstwami.

Aniołkowe mamy pamiętajcie jesteście najdzielniejszymi mamami na świecie ! Żyjcie tak aby Wasze Aniołki były z Was dumne !

Pozdrawiam

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"kocham i tęsknię" - historia Ani, mama wspaniałego aniołka Jasia!

Był maj okres spóźnial się już dobry tydzień ale to przecież nic takiego zawsze się spóźniał. "Przecież nie jestem w ciąży" pomyślałam ale dla własnego spokoju zrobię test... Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam na teście 2 piękne czerwone kreseczki pomyślałam "przecież Anka zawsze o tym marzylaś" ale jak to teraz już?! Za 9 miesięcy mam być mama?! To był cudowny czas to pierwsze usg gdzie było widać mała 3mm kropkę wgl nie podobna do człowieka, pięknie bijące serduszko. Tygodnie mijały, brzuchol rósł a ja czułam się idealnie. Ciąża przebiegała idealnie książkowo, zero jakich kolwiek dolegliwości tylko kilogramy leciały do góry jeden za drugim.. Nadeszła zima a termin porodu był coraz bliżej i bliżej. Ostatnia wizyta u ginekologa i jego słowa "jak do poniedziałku nic się nie będzie dziać zgłosić się do szpitala" okej więc czekamy spakowani jeden dzień drugi i nic... Nadszedł upragniony poniedziałek 16 stycznia od 5 rano zaczął mnie boleć brzuch t

Niemożliwe? A jednak

Cześć! Zacznę od siebie. Nazywam się Magda i jestem mamą tego przepięknego aniołka Miłoszka, którego widzicie na zdjęciu i dziś skończyłby 15 miesięcy. 3 września 2017 roku dołączyliśmy z mężem do grona aniołkowych rodziców ale zanim do tego dojdziemy zacznę od początku. 10 grudnia 2016 roku dowiedzieliśmy się o ciąży, która była nieplanowana. Wiecie, niby człowiek jest świadomy ale jednocześnie zaskoczony, że udało Nam się to w tym czasie w którym się zupełnie nie spodziewaliśmy. Początkowo były to łzy i strach w trosce o naszą przyszłość lecz dopiero po czasie ukazała się radość, która nie trwała długo. Od 7 tygodnia do 14 włącznie miałam ciąże zagrożoną. W 12 tygodniu trwania ciąży dowiedzieliśmy się o płci. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli synka. Początkowo byłam zawiedziona tą informacją, ponieważ liczyłam na dziewczynkę dopiero po chwili sobie pomyślałam: "Dziewczyno, co Ty pleciesz?! Ciesz się, że Wasz maluch rośnie zdrowo!" Mój mąż był wniebowzięty faktem o ch

"Cisza, której nigdy nie zapomnę.." historia Agaty

W wieku 16 lat zaszłam w pierwszą ciążę. Strach był ogromny, bo nie wiedziałam jak bliscy zareagują. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy przyjęli to bardzo dobrze . Dostałam dużo wsparcia i pomocy. Ciążę znosiłam dobrze, do 15. tygodnia zdarzyły mi się tylko typowe dolegliwości jak np. wymioty. Tygodnie szybko mijały, brzuszek pięknie rósł. W 21 tyg. ciąży dostałam skurczy i odeszły mi wody. Zadzwoniłam na pogotowie. Dyspozytorka z pogotowia nie wierzyła mi, że zaczęłam rodzić, dopytywała czy aby na pewno mam skurcze, czy nie panikuję za wcześnie. Na przyjazd pogotowia czekałam godzinę. Najdłużej trwającą godzinę w moim życiu. Zabrano mnie do szpitala, ale poród zaczął się już w karetce. Lekarz nie okazał mi większego zainteresowania, nie asystował podczas parcia. Moja mama przejęła niejako jego rolę, bo stale sprawdzała postęp porodu i to ona powiedziała mu, że dziecko jest już na świecie. Zapanowała cisza. Cisza, której nigdy nie zapomnę. Nie usłyszałam płaczu, ani tchnienia mojej cór