Nasza historia zaczyna się w styczniu 2017 roku. Do tego czasu żyliśmy we trójkę. Lenusia była naszym długo wyczekiwanym szczęściem. Po 5 miesiącach starań zobaczyliśmy piękne dwie, czerwone kreski. Radość, której żadna mama nie jest w stanie opisać. Mijały tygodnie. Ja od 7 lat lecząc się na nadciśnienie, mimo wszystko nie spodziewałam się wielkich problemów. Przyszedł 12 tydzień i cudowne usg, które pokazało (wtedy jeszcze nie na 100%) małą kruszynkę. Będzie córcia! Pare dni po usg telefon od doktora ostudził nasze emocje: „Ryzyko testu pappa 1:123. Trzeba zrobić amniopunkcje”. Czekanie na wyniki były nieustannym płaczem, lękiem, strachem... Stres wywołał pogorszenie i trzeba było wprowadzić dopegyt. Każda gestozowa mama wie co to oznacza... W moim przypadku dawki rosły i rosły.... Odebranie wyników było jak wygrana miliona w totka. Zdrowa córka! Pierwsze co zrobiłam po odebraniu wyników z kliniki to kupienie skarpetek naszej Lence. Imię przyszło do nas naturalnie. Byliśmy najszczęśliwszymi rodzicami na świecie. Starszy brat mimo, że liczył na kompana do męskich zabaw, po paru dniach wybierał z nami sukienki i rzeczy dla małej siostrzyczki. Czas mijał a dawki dopegytu rosły... Zaczęłam gorzej się czuć. Byłam blada i opuchnięta. Pojawiły się problemy, nerwy, nie mogłam się uspokoić. Byłam kłębkiem nerwów...
Dnia, w którym trafiłam do szpitala nie zapomnę nigdy. 4 lipca, w 32 tygodniu ciąży, obudziłam się dziwnie zaniepokojona, zmierzyłam ciśnienie... 170/100. Telefon do lekarza prowadzącego i po 2 godzinach byłam już w szpitalu. Usg uspokoiło nas trochę „Z malutką ok, zrobimy badania, wszystko będzie dobrze..”
6 lipca o 18:00 poszłam na moje ostatnie KTG. Wyniki były niejednoznaczne, lekarze twierdzili, że córcia się rusza ciągle i dlatego czasami nie rejestruje się bicie serduszka. Powtórne badanie wyszło już dobrze. Trzy godziny później dostałam silnych bóli. Nie mogłam sama wstać z łóżka. Szybka reakcja pielęgniarek, przewiezienie do lekarza i słowa, których nigdy nie zapomnę: „Dziecko nie żyje, musi Pani urodzić”. Co było dalej? Najgorszy koszmar mojego życia. 4 godzinny poród, rzucawka, krwotok... Anestezjolog nie mógł wbić się ze znieczuleniem. Zawał łożyska spowodował ciągłe nieustające bóle... Po 4 godzinach się udało. Uśpili mnie, podali leki, zrobili kontrole... Obudzili mnie po wszystkim... Chciałam zobaczyć moją kruszynkę. Przez 2 godziny mogłam tulić moją piękność w ramionach. Prosiłam … Skarbie otwórz oczy, przecież cuda się zdarzają! Całowałam każdy centymetr ten czarnej czuprynki... Pamiętam śliczny nosek, małe paluszki, śliczne usteczka... Dokładnie takie jak u jej tatusia i braciszka... Pamiętam to uczucie, chłodne czułko, moje łzy i ciszę. Tak bardzo pragnęłam, żeby zapłakała. A potem mi ją zabrali... Świat się zawalił a ja czułam, że część mnie umarła i już nigdy jej nie odzyskam.
Ze szpitala wyszłam po 7 dniach, komplikacje i krwotok spowodowały, że ciężko dochodziłam do siebie. Szpitalny psycholog został odprawiony przeze mnie po pierwszej wizycie. Nie chciałam pocieszania, pustych słów i spojrzeń pełnych współczucia. Wiem, że inetencje nie były złe, ale 1pani psycholog przychodząc do mnie, została wręcz rzucona na mine.
Pogrzeb zrobiliśmy w gronie najbliższych osób. My i nasi rodzice. Nie pamiętam tego dnia dokładnie. Nie chce. Był we mnie gniew i rozpacz.
Dwa miesiące nie wychodziłam z sypialni. Zapomniałam o tym, że mam męża, syna, rodzinę. Byłam tylko ja i mój ból. Odsunęłam od siebie wszystkich. Płakałam,krzyczałam, analizowałam badania, na zmianę godziłam się z sytuacją i na nowo ją rozgrzebywałam.
Moja druga połowa nie pokazywała po sobie cierpienia. Ale ukochany już taki jest. Zawsze silny, pełen nadziei i waleczny. Mimo moich awantur zaciągnął mnie do psychologa... Jedna wizyta i moje krzyki „ Nigdy więcej do niej nie pójdę!”. Minęło parę dni i zdecydowałam się na pomoc polecanego specjalisty. Terapia, leki i co najważniejsze człowiek, który w końcu nie mówił „Będzie lepiej, czas leczy rany, masz syna, to się zdarza”. Dr Tomasz, mój psychiatra, wiedział, czuł i nie atakował mnie frazesami. Farmakologia też zrobiła swoje. W końcu zaczęłam przesypiać noce. To już było coś. Po 6 miesiącach poczułam, że mam siłę i mogę odstawić leki. Cierpienie zostało, ale dzięki wsparciu i pomocy wróciłam do rodziny. Mąż odzyskał żonę, syn mamę a ja moją rodzinę.
5 miesięcy po śmierci Lenki byliśmy wybrać naszemu starszakowi prezent na Mikołaja. Zdecydowaliśmy się na łańcuszek z pierwszą literką jego imienia. Wybraliśmy piękny srebrny komplecik i kiedy płaciliśmy, właścicielka tego zakładu jubilerskiego ni stąd ni zowąd powiedziała: ”Jesteście państwo tacy mili, weseli, jesteście piękną parą, proszę sobie coś wybrać!” .Odwróciła się wyjmując paletę srebrnych pierścionków. Byłam zszokowana, pomyślałam, że chce nam wcisnąć coś jeszcze i, że mąż postawiony w takiej sytuacji pewnie zapłaci a to co wezmę. Coś mnie jednak tchnęło. Wybrałam pierścionek. Prosty, przezroczysty kamień.. Wiedziałam od razu, że go wezmę. Na to właścicielka: „Proszę to wziąć jako prezent ode mnie, jesteście tacy radośni, bije od Was radość, nie spotkałam takiej pary!”
Byłam w szoku!
Oniemiałam!
Oniemiałam!
Jak to? Kto robi takie rzeczy? Niebywałe!!!
Oczywiście prezent przyjęłam, sparaliżowana zdołałam wydukać tylko, że to najmilsza rzecz od śmierci naszej córki 5 miesięcy wcześniej...
Wyszliśmy, a ja nie wiem czemu, nie wiem jak...Poczułam , że to znak. Że to prezent od mojej córeczki! Płakałam jak szalona. Mówcie co chcecie, może jestem wariatką. Ale w tamtej chwili byłam przekonana, że to ona...Dziś mija już 15 miesięcy od śmierci mojej malutkiej. Tęsknie za nią każdego dnia.
Nie wróciłam jeszcze do pracy zawodowej. Nie umiem się odnaleźć wśród ludzi, czuje lęk. Walczę z nim w swoim tempie i małymi kroczkami idę na przodu.
Nie jestem tą samą kobietą, to pewne. To co się wydarzyło zmieniło mnie całkowicie. Moje priorytety, cele.
Nie wiem dlaczego to spotkało właśnie nas. Na to pytanie nikt nam nigdy nie odpowie. Wierzę jednak, że we wszystkim co nas dotyka jest jakiś cel, którego jeszcze nie dostrzegamy.
Lenka zostawiła po sobie tęsknotę, ale też miłość. Całe morze miłości. Czuje jej obecność i mimo że moje ramiona są puste, moje serce jest pełne miłości do niej.
Jesteśmy aniołkową rodziną a nasz skarb był i zawsze będzie w naszych sercach. Żyjemy każdym dniem, pamiętamy i cieszymy się z tego co daje nam życie.
Aleksandra
Komentarze
Prześlij komentarz