Przejdź do głównej zawartości

Dzień Wszystkich Świętych


Niebawem wypadnie dzień Wszystkich Świętych. Muszę przyznać, że jeszcze do niedawna nie odwiedzałam systematycznie cmentarza, grobu moich dziadków czy też innych. Ale też nie robiłam tego tylko raz w roku. Dlatego ten dzień, który przypada akurat 1 listopada moi rodzice starali się by był takim dniem wyjątkowym. Moja mama zawsze sama tworzyła piękne, duże wiązanki, kupowała duże znicze. Strasznie głupio mi to pisać, ponieważ pójście na cmentarz to takie uczczenie pamięci zmarłych, o tym że mimo ich nie ma przy nas to jednak się pamięta. Niby nikogo nie powinna zbawić ta godzinka czasu, chociaż raz w tygodniu a jednak tak się nie robi. Co zauważyłam do teraz przez te kilka lat? Ludzie przychodzą, żeby się pokazać, zapalić znicz i mieć to już z głowy. 5 minut i załatwione. Wchodzimy na cmentarz i nagle jesteśmy smutni, a gdy wychodzimy z cmentarza, to zaczynamy rozmawiać o tym, co będzie na obiad. On/Off. Jak roboty. Mimo nie odwiedzania grobów zbyt często, to nigdy do tego tak nie podchodziłam i nie chcę też, żeby tak podchodziły do niego w przyszłości moje dzieci. I podejrzewam, że wielu z was ma podobnie. Cofam się teraz myślami o rok czasu. Gdyby ktoś mi powiedział wcześniej, że to wszystko nabierze zupełnie innego znaczenia, głęboko bym się nad tym zastanowiła. Od śmierci naszego syna czyli dokładnie od 14 miesięcy, odwiedzamy go systematycznie. Zazwyczaj pada to na niedzielę, kiedy mamy wolne od pracy. Chociaż czasami, gdy mam potrzebę potrafię iść do niego 3-4 razy w tygodniu. Chociażby poprawić znicz, albo kwiaty w wazonie bo coś źle się ułożyło przez wiatr albo po prostu iść porozmawiać. Brzmi to co najmniej szalenie. Dziwi Was to? Mnie nie. I ktoś może mi zarzucić, że mam uraz na psychice. Nie sprzeciwię się. Pewnie jakiś jest. Ale mam nieco inny tok myślenia. Z moim mężem rozmawiamy trochę w innym kontekście, co mam na myśli. Zdanie - “Dzisiaj jedziemy na cmentarz do Naszego dziecka” dla nas brzmi co najmniej poważnie, wręcz smutno, a to nie o to w tym chodzi. My od kiedy pożegnaliśmy Miłosza mówimy tak: “Kochanie, jedziemy dziś do Miłoszka, kupimy mu jakieś nowe zabawki i trochę mu ogarniemy dom” Słowo znicze zamieniliśmy na zabawki a jego grób to jest jego nowy dom. Nie jest lepiej? Przede wszystkim zauważyliśmy, że dla nas rodziców te słowa bez problemu potrafią nam przejść przez gardło. Oczywiście nie twierdzę, że przyszło nam to zaraz od początku. Obraliśmy taką taktykę, od kiedy nauczyliśmy się bez problemu o nim rozmawiać na głos. Wiecie, bez drżącego głosu ani bez załzawionych oczu. Niestety jest to proces, na który cały czas trzeba pracować. To, że potrafię z kimś o tym rozmawiać nie oznacza, że już się na tyle trzymam dzielnie, że nie potrzebuje tych wszystkich rozmów i słów wsparcia. Wracając do głównego tematu. Pójść na cmentarz ze świadomością, że idziesz do dziecka widząc przy tym mnóstwo ludzi z małymi dziećmi z początku było dla mnie czymś ciężkim. Rok temu, pamiętam poszłam z mężem na cmentarz wieczorem by uniknąć tego widoku. Bolało. Nie napiszę Wam, że byłam od razu taka silna, że nic a nic mnie to nie ruszało. Był to zaledwie miesiąc od pochowania Miłosza, czego się spodziewać? Szukałam wyjścia i znalazłam. Chociaż tak sobie pomogłam. Dopiero później, gdy zaczęłam o tym wszystkim pisać, zmieniłam myślenie i było mi lżej. Dziś wiem, że pójdę normalnie do mojego synka i dziadków za dnia, bez większych obaw. No bo przecież nie obrzucę winą inne matki, że mnie się nie udało. Życie. Przecież nic nie jest skreślone. Przyjdzie czas, gdzie ja będę mogła pójść ze swoim dzieckiem na cmentarz. Rozmawiając z innymi mamami, często czytam o tym, że prócz Was rodziców, o groby Waszych aniołków dbają ich dziadkowie, Wasze rodzeństwo ale też nie brakuje osób, które mają to głęboko gdzieś. Jakoś wcale mnie to nie zdziwiło. Mam wyrobione swoje zdanie w tym temacie. Otóż jest to miłe kiedy moi rodzice, czy teście albo moja siostra czy też przyjaciółki powiedzą mi, że byli w odwiedzinach u Miłoszka. Rzecz jasna jest taka, że nie muszą tego wcale robić. Mało mnie interesuje to, kto odwiedza moje dziecko a kto nie. Dla mnie najważniejsze jest to, że JA czy mój MĄŻ jesteśmy u niego systematycznie. Lecz to też nie jest tak, że całkowicie mam to w nosie. Jeśli ktoś mi napisze, że odwiedza też moje dziecko w miarę możliwości to jest tylko dowodem na to, jak bardzo ta osoba jest zżyta ze mną i z całą tą sytuacją i jestem im za to wdzięczna. Reszta odwiedzających tylko w takie Święto jak dziś.. Sami sobie odpowiedzcie. Ja nie będę zmuszała nikogo do odwiedzin i zakończę na tym komentarz bo dostawałam też sporo pytań w tym temacie jak ja to widzę. To tak właśnie. By umilić sobie taki dzień jak dziś, tydzień wcześniej zamówiłam piękna wiązankę do nowego Domku naszego synka. Kupiłam pięknego Aniołka. Co możemy więcej zrobić tego dnia? Po prostu prócz tych gestów, BYĆ myślami z naszymi dziećmi i innymi osobami, których nie ma przy nas. I proszę Was nie smućmy się tylko uśmiechajmy dla tych osób. Niech widzą, że każdego dnia jesteśmy o krok silniejsi. Dla nich. Chociaż prawda jest taka, że dla nas mam swoich dzieci, ten dzień jest takim samym jak każdy inny bo nie jest w tym nic dziwnego, że znowu idziemy na cmentarz w odwiedziny. 😇  A Wy jakie macie pomysły na spędzenie tego dnia, może zaczerpnę coś i wykorzystam? 🤗

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"kocham i tęsknię" - historia Ani, mama wspaniałego aniołka Jasia!

Był maj okres spóźnial się już dobry tydzień ale to przecież nic takiego zawsze się spóźniał. "Przecież nie jestem w ciąży" pomyślałam ale dla własnego spokoju zrobię test... Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam na teście 2 piękne czerwone kreseczki pomyślałam "przecież Anka zawsze o tym marzylaś" ale jak to teraz już?! Za 9 miesięcy mam być mama?! To był cudowny czas to pierwsze usg gdzie było widać mała 3mm kropkę wgl nie podobna do człowieka, pięknie bijące serduszko. Tygodnie mijały, brzuchol rósł a ja czułam się idealnie. Ciąża przebiegała idealnie książkowo, zero jakich kolwiek dolegliwości tylko kilogramy leciały do góry jeden za drugim.. Nadeszła zima a termin porodu był coraz bliżej i bliżej. Ostatnia wizyta u ginekologa i jego słowa "jak do poniedziałku nic się nie będzie dziać zgłosić się do szpitala" okej więc czekamy spakowani jeden dzień drugi i nic... Nadszedł upragniony poniedziałek 16 stycznia od 5 rano zaczął mnie boleć brzuch t

Niemożliwe? A jednak

Cześć! Zacznę od siebie. Nazywam się Magda i jestem mamą tego przepięknego aniołka Miłoszka, którego widzicie na zdjęciu i dziś skończyłby 15 miesięcy. 3 września 2017 roku dołączyliśmy z mężem do grona aniołkowych rodziców ale zanim do tego dojdziemy zacznę od początku. 10 grudnia 2016 roku dowiedzieliśmy się o ciąży, która była nieplanowana. Wiecie, niby człowiek jest świadomy ale jednocześnie zaskoczony, że udało Nam się to w tym czasie w którym się zupełnie nie spodziewaliśmy. Początkowo były to łzy i strach w trosce o naszą przyszłość lecz dopiero po czasie ukazała się radość, która nie trwała długo. Od 7 tygodnia do 14 włącznie miałam ciąże zagrożoną. W 12 tygodniu trwania ciąży dowiedzieliśmy się o płci. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli synka. Początkowo byłam zawiedziona tą informacją, ponieważ liczyłam na dziewczynkę dopiero po chwili sobie pomyślałam: "Dziewczyno, co Ty pleciesz?! Ciesz się, że Wasz maluch rośnie zdrowo!" Mój mąż był wniebowzięty faktem o ch

"Cisza, której nigdy nie zapomnę.." historia Agaty

W wieku 16 lat zaszłam w pierwszą ciążę. Strach był ogromny, bo nie wiedziałam jak bliscy zareagują. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy przyjęli to bardzo dobrze . Dostałam dużo wsparcia i pomocy. Ciążę znosiłam dobrze, do 15. tygodnia zdarzyły mi się tylko typowe dolegliwości jak np. wymioty. Tygodnie szybko mijały, brzuszek pięknie rósł. W 21 tyg. ciąży dostałam skurczy i odeszły mi wody. Zadzwoniłam na pogotowie. Dyspozytorka z pogotowia nie wierzyła mi, że zaczęłam rodzić, dopytywała czy aby na pewno mam skurcze, czy nie panikuję za wcześnie. Na przyjazd pogotowia czekałam godzinę. Najdłużej trwającą godzinę w moim życiu. Zabrano mnie do szpitala, ale poród zaczął się już w karetce. Lekarz nie okazał mi większego zainteresowania, nie asystował podczas parcia. Moja mama przejęła niejako jego rolę, bo stale sprawdzała postęp porodu i to ona powiedziała mu, że dziecko jest już na świecie. Zapanowała cisza. Cisza, której nigdy nie zapomnę. Nie usłyszałam płaczu, ani tchnienia mojej cór